nols nols
1476
BLOG

SIMSALABIM I POLSKIEJ ELITY NIE MA

nols nols Rozmaitości Obserwuj notkę 1

   O tzw. katastrofie smoleńskiej - w której wraz z Prezydentem jakoby miała zginąć również polska elita polityczna - ze zmówionych mediów (dez)informacyjnych wie każdy.

Od niedawna wiadomo też, że tzw. katastrofa nie wydarzyła się w Smoleńsku i nie pod Smoleńskiem, ale 15 metrów nad smoleńskim polem.
 
   Jednakże katastrofa samolotu - na pokładzie którego byli obecni i zginęli pasażerowie - ma pewne nie budzące wątpliwości cechy.
 
   Czy tzw. katastrofa smoleńska też ma te cechy katastrofy z udziałem pasażerów, którzy zginęli?
Czy może tylko z udziałem pustego samolotu i pilotów o nieustalonej jeszcze na razie tożsamości?
A może wobec ogłoszonego dzień wcześniej alarmu o możliwości ataku terrorystycznego na samolot NATO’wski (z Polski) część delegacji przewożono towarzyszącym JAK’iem 40?
O czym w pierwszych minutach po tzw. katastrofie „prezydenckiego JAK’a” (dez)informowały media. 
 
 
   Co naprawdę stało się z uczestnikami Delegacji Katyńskiej - podzielonej na co najmniej trzy grupy – to najpoważniejsze dla Internautów zadanie do wyjaśnienia wymagające wielu jeszcze badań i rozpoznania wszystkich okoliczności…
  Na oficjalne, rzetelne dochodzenie w tej najważniejszej sprawie, może w niedalekiej przyszłości uda się jeszcze stworzyć dogodne warunki. Przy obecnej „transparentnej władzy” – nie jest to możliwe.
 
Freitag, 30. April 2010 um 14:46 (Piątek, 30 kwietnia 2010 r., g.14.46)
 
Autor artykułu: Gerhard Wisnewski
Katastrofa Smoleńska (tłumaczenie - NOLs)
Stąd:
 
   Czy była to katastrofa polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Czy też powinniśmy mówić o rzekomej katastrofie? Faktem jest, że na miejscu katastrofy brakuje kilku „drobnych” rzeczy.
Kłaniają się: Shanksville i Pentagon [Atak na WTC 11.09.2001r.]
 
   Nadal pół świata głowi się nad katastrofą w Smoleńsku 10 Kwietnia 2010 roku, w której obok polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego zginęła duża część polskiej elity.
Panowała tam wtedy mgła, czy nie? Wiał boczny wiatr, czy nie? Czy pilot był pod presją, czy nie? Czy z samolotu usunięto paliwo, czy nie? Były tam dwie, trzy, cztery czy może nawet pięć czarnych skrzynek? Czy samolot został zestrzelony? Czy miał bombę na pokładzie?
 
   Piękna terapia zajęciowa. Cały świat w trudzie opracowuje mniej lub bardziej bezsensowne fragmenty i mamy do czynienia z nierozwiązywalnym szaleństwem puzzli.
50 procent generowanych puzzli jest prawdopodobnie bezwartościowych lub nawet wprowadza w błąd - ale które 50 procent?
Organizatorzy tej tragedii mają tę przewagę, że z powodu udanego przekierowywania na manowce nikt nie będzie w stanie dojść do rozwiązania. Gdy tymczasem rozwiązanie leży gdzie indziej i jest znacznie bardziej proste, niż wynikałoby to z mylących puzzli.
 
   Jak zawsze, najpierw trzeba uwolnić się od tej całej propagandy, pozostawiając jedynie wiarygodne rozwiązania puzzli.
 
Moja wskazówka: całość funkcjonuje zgodnie z metodą WTC, Pentagon i Shanksville:
- startuje maszyna z pasażerami na pokładzie.
- W powietrzu maszyna jest skierowana do innego portu lotniczego, może naprawdę pod pretekstem gęstej mgły na lotnisku docelowym.
- Samolot ląduje na innym lotnisku, gdzie uprowadzonych można ukryć.
- Na lotnisku docelowym jest ustawiony stary wrak, który jest pokazywany jako efekt katastrofy.
 
Simsalabim - nie ma też prezydenta.
 
   Jedyny sposób, aby pozbyć się 100 osób w białych rękawiczkach.
Pozorna tożsamość osób i obiektów są ostatecznie najważniejszym składnikiem tej magii. Dokładnie tak działa każdy magik typu David Copperfield. I gdyby nie chodziło tu o życie prawie 100 ludzi, można by to nazwać elegancją.
 
   Tylko ta metoda daje pełną kontrolę nad działaniem. Każdy inny rodzaj zamachu (jego rozpoczęcie, manipulacje desantowe, itp.) stwarza nieobliczalne ryzyko pozostawienia prawdziwych śladów oraz obawę o przeżycie uczestników zamachu. Pewny jest tylko sposób opisany powyżej.
 
   Teoria spisku?
Jak powiedziałem wcześniej, teoria spiskowa jest teorią bez faktów. Ale to jest teoria z faktami. Na przykład, wrak nie zostanie nigdy przedstawiony opinii publicznej jako samolot, który doleciał do tego miejsca.
 
   Ale po kolei:
1.Drugie lotnisko zostało przemilczane w mediach. Smoleńsk ma dwa porty lotnicze. Oprócz lotniska wojskowego na północy, gdzie rzekomo rozbił się samolot Kaczyńskiego, jest drugie lotnisko na południu. Musieli Kaczyńskiego przekierować na drugie lotnisko, a na pierwszym pokazywać wrak. Wykazanie wykorzystania tych dwóch lotnisk nie będzie łatwe.
 
   Skierujmy na chwilę swoją uwagę z powrotem do 10 kwietnia rano 2010 roku. Tuż przed dziewiątą maszyna polskiego prezydenta dolatuje do Smoleńska-Północ, gdzie jednak okazuje się, że lądowanie jest niemożliwe (być może z powodu rzekomej mgły). Za około godzinę rozpocznie się nabożeństwo żałobne w Katyniu. Czy nie należałoby rozejrzeć się za inną najbliższą możliwością wylądowania?
 
   Albo nawet czy nie zostałaby zaoferowana inna alternatywa dla tego samolotu? Oczywiście, że tak. Lotnisko oddalone tylko o osiem lub dziewięć kilometrów Smoleńsk-Południe byłoby idealne. Katyń jest tak samo daleko, jak lotnisko Smoleńsk-Północ. Z tego punktu widzenia pilot jest rzeczywiście tuż obok. Oba pasy lądowania są usytuowane w tym samym kierunku.
 
   Lot maszyny ma tylko dziewięć kilometrów więcej, a to oznacza, że stare, bardzo mało używane lotnisko Smoleńsk-Południe jest naturalnym "uchem igielnym" do którego być może Tupolew mógłby teraz przybyć. Pas lądowania tego lotniska 1,6 km wydaje się trochę krótki.
 
    Jednak zazwyczaj rzekomo wymagana dla Tupolewa długość pasa lądowania 2,5 km nie musi być w pełni wykorzystywana z rewersem ciągu i hamulcami, aby znacznie go skrócić. Komfortu w końcu tu nie ma. Na wystartowanie Tupolewa-154 potrzebne jest tylko 1,2 km.
 
   2. Wrak nie jest kompletny
 
   Porównałem rzekomą katastrofę w Smoleńsku z innymi. Okazało się, że w innych katastrofach w lesie zachowały się wielkie elementy z kadłuba samolotu i przeżyli niemal wszyscy pasażerowie. Ale nie w Smoleńsku.
   Tymczasem pojawiły się liczne filmy i zdjęcia z miejsca katastrofy. Na dotychczas znanych nagraniach faktycznie brakuje wszystkiego, co wiąże się z takim lądowaniem z niewielkiej wysokości w lesie:
 
- duże kawałki wraku, zwłaszcza duże części kadłuba
- przód kadłuba
- około 150 foteli
- czarne ślady przypalenia na wraku
- ślady ognia/popiołu na ziemi i drzewach
   Inaczej mówiąc: jeśli brakuje ich, musiały gdzieś zniknąć.
W katastrofie lotniczej w lesie - jeżeli ich nie ma - musiałyby po prostu spalić się.
 
   Jeśli nie są spalone, ponieważ nie było znaczącego pożaru lub wybuchu, muszą tam być. Ale jeśli ich nie ma, może to tylko oznaczać, że wrak nigdy nie był kompletny. A brak ognia można wytłumaczyć faktem, że tutaj po prostu nigdy zatankowany samolot się nie rozbił.
 
   3. Fragmenty wraku są zbyt małe
 
   Już niektórzy obserwatorzy zastanawiali się nad tym, że maszyna występuje tylko w małych częściach i nie pozostała żadna większa część? Patrząc na poniższe zdjęcie zebranych śmieci widzimy, że w dużej części samolotu brakuje, zwłaszcza z przodu kadłuba. Dostępne części są na tyle nieduże, że mogą zmieścić się nawet na płaskiej ciężarówce skrzyniowej.
Pytanie brzmi: Czy zostały one rozdrobnione do celów transportu, czy do celu przygotowania miejsca upadku samolotu?
 
   Poszczególne części wraku zanim zostały prowizorycznie zestawione w całość w porcie lotniczym, najpierw zostały gdzieś oddzielone. Jak widać, oba skrzydła zostały wycięte dokładnie w środku. Ponieważ nie mogło to się zdarzyć w chaosie katastrofy, musiało być dokonane sztucznie. Pojawiają się też dwa poziome stabilizatory starannie oddzielone od rufy. Ale gdzie tego dokonano?
 
   Coś takiego wymaga długich prac spawalniczych lub cięcia. Po katastrofach nie widuje się takich obrazów. A poza tym na fotografiach katastrof nie obserwowano większych części wraku wspólnie połączonych/wiszących.
 
   4. Części wraku są zbyt stare
 
   Patrząc na zdjęcia wraku bliżej stwierdzono, że niektóre części mają już jasną patynę. Na przykład okrągła część opisana przez niektóre media jako kokpit.
 
   Ta część była z pewnością długo narażona na warunki pogodowe. Lakier jest znacznie skorodowany. Jest nasycony ciemnymi plamami, a na dole w przedniej części ma ciemne plamy utworzone z mchu jak patyna. Tak mógłby wyglądać samochód pozostawiony w ogrodzie na dziesięć lat. Bez wątpienia ta część od wielu miesięcy leżała gdzieś na złomowisku samolotów.
 
   5. Otoczenie wraku
 
   Katastrofa takiej maszyny z tak wieloma osobami przypomina zazwyczaj miejce makabrycznej bitwy. Ludzkie szczątki, buty, czapki, ubrania, dokumenty i bagaże znajdują się nie tylko dziko rozrzucone na ziemi wokół, ale - co jest szczególnie makabryczne - przede wszystkim na drzewach. Zamiast tego widzimy w Smoleńsku tylko duże i małe kawałki złomu - co nie daje całkowitego samolotu.
 
   Tak, w miejscu tej katastrofy wygląda to o wiele słabiej niż w symulowanej katastrofie, którą widziałem kilka lat temu w Bawarii. Nie zapomniano o żadnym szczególe: około 50 zmasakrowanych manekinów, bagaże, torebki, portmonetki, buty, itd., itp. W Smoleńsku tych wszystkich składników katastrofy lotniczej brakuje.
 
   Jest to potwierdzone przez świadków, którzy pierwsi byli na miejscu katastrofy. Na przykład polski dziennikarz, Sławomir Wiśniewski, który udzielił wywiadu polskiemu dziennikowi "Rzeczpospolita" (RZ) trzy dni po katastrofie. Wiśniewski był wśród dziennikarzy, którzy chcieli oglądać wizytę Kaczyńskiego w Katyniu pod Smoleńskiem. Zamiast tego oglądał wypadek.
 
   Oznacza to, co wynika z jego słów, że katastrofy nie widział, nie widział też całego samolotu, widział tylko fragment kadłuba i fragment lewego skrzydła, które było dość mocno pochylone w lewo oraz polskie oznakowanie. To były ułamki sekund. Potem był huk i widać było mały słup ognia.
   Sekwencja ta jest bardzo interesująca. Oznacza to:
- świadek wypadku nie widział katastrofy tego samolotu.
- on widział tylko fragment kadłuba i lewego skrzydła.
- słyszał tylko huk i ukazał się mały słup ognia.
 
   Było więc odwrotnie: po pierwsze, świadek widział złom, pożar, a następnie zinterpretował to, co się dzieje jako sekwencję upadku.
Zaraz po katastrofie Rosja przedstawiła swoich świadków, teraz myślę, że przygotowanych, zwłaszcza trzech chłopców ubranych na czarno, którzy pod nadzorem rosyjskich sił opisywali jakoby olbrzymi Jet nad nimi po kolizji z drzewem właśnie się rozleciał, zaś oni brnęli przez zakrwawione szczątki ludzkie (Których nie ma na żadnym zdjęciu). Jeden z nich nawet ziewa podczas tego opisu.
 
   Małe pożary widzieliśmy jeszcze na nagraniach wideo z miejsca katastrofy. W rzeczywistości to jest sprawdzona metoda ćwiczeń prowadzonych pod pozorowanym atakiem. Wyobraźcie sobie przez chwilę wypadek i wrak jako elementy ćwiczeń przeciwpożarowych - nie było w tym takiego zaangażowania, jakiego wymagałaby sytuacja prawdziwej katastrofy.
 
   Według Wiśniewskiego nic nie wskazywało na to, że prawie 100 osób zginęło w katastrofie ... Nie było foteli, waliz, toreb, po prostu nic, a przede wszystkim, nie było zwłok, a na miejscu panowała straszna cisza.
 
   Z nagrań, które powstały bezpośrednio w dramatycznych okolicznościach po wypadku, brak dalszych dowodów na poparcie katastrofy samolotu z pasażerami na pokładzie:
- martwe ciała
- szczątki ciał
- odzież (buty, kurtki, czapki, kurtki, itp.)
- akcesoria (parasole , torby, walizki, teczki, laptopy, telefony itp.),
- papiery (gazety, czasopisma, dokumenty itp.)
 
   6. Po katastrofie
 
   Zwykle jest uruchamiany w takim przypadku alarm w nagłych wypadkach.
 
Po katastrofie samolotu z osobami cierpiącymi na tak wiele obrażeń zwykle widać:
- długie kolejki karetek pogotowia
- długie kolejki karawanów
- liczne helikoptery ratownicze
- pomocników z noszami
- okryte ciała na podłodze lub na noszach
- hangar, szopa lub namiot - tymczasowe pomieszczenia do zbierania i identyfikacji zwłok
- rzędy okrytych zwłok
- rozmowy z ratownikami i lekarzami
 
   Tych wszystkich typowych dla katastrofy elementów brakuje, o dziwo, w Smoleńsku.
Krótko mówiąc cała infrastruktura i logistyka dla ratowania 100 ciał nie istniała.
 
   A co z wideo ze strzałami na planie? Strzały były naprawdę. Ich celem nie byli ocaleni lecz niewygodni powiernicy tego szwindlu. Może w kategoriach katastrofy polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego w dniu 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku potrzebujemy naprawdę wszystko przemyśleć do końca.
Możliwe, że także tu – jak kiedyś w Shanksville i Pentagonie – iluzjoniści ukryli się głęboko w swej skrzyni trików.
Czytaj również:
nols
O mnie nols

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości